Feminizm to bardzo ciekawe i bardzo różnie interpretowane zjawisko. Feministka to w oczach wielu to kobieta nienawidząca mężczyzn.
Encyklopedia PWN podaje taką oto definicję feminizmu:
feminizm [łac. femina ‘kobieta’], szeroki ruchu o charakterze politycznym, społecznym, kulturowym i intelektualnym, którego różne orientacje, szkoły, teorie i badania łączy wspólne przekonanie, że kobiety były i są przedmiotem dyskryminacji;
nazwa feminizm przyjęła się w USA w latach 60. XX w., ale idee i aspiracje feministyczne były formułowane znacznie wcześniej (co najmniej od XVIII w.). Feministki nie tylko walczą o prawa kobiet, próbują przede wszystkim zrozumieć, jakie są przyczyny braku faktycznego równouprawnienia, zwłaszcza na jakich przesłankach jest skonstruowana wizja świata, w którym kobiety czują się „inne” i najczęściej — pod wieloma względami — „gorsze”.
Ja zdecydowanie feministką nie jestem. Poczucie “inności” interpretuję pozytwnie, bo wizja bycia taką samą jak mężczyźni mnie przeraża. Nie dlatego, że mężczyzn nie lubię. Wprost przeciwnie. Myślę, że lubię ich właśnie za to, że są inni niż my.
Nie czuję się też gorsza. Nawet gdy, na przekór feministkom, podaję piwo leżącemu na kanapie z pilotem w ręku mężowi. Czy to poczucie bycia gorszymi nie sprawiło, że teraz kobiety nie są dyskryminowane tylko są dyskryminującymi? Czy wymuszanie konkretnej ilości miejsc dla kobiet w zarządach firm, czy w polityce jest feminizmem i emancypacją czy może walką o lepsze samopoczucie? Wydaje mi się jednak, że poczucia “gorszości” nie da się pokonać takimi metodami. Kobiety muszą zrozumieć, że “inność” może być siłą, a nie powodem do pomniejszania swojej wartości.
Dla mnie emancypacja, to równe prawa do walki o miejsce i równe prawo do wygranej i przegranej. Nie chcę, żeby mnie ktoś zatrudniał tylko dlatego, że jestem kobietą. Tak samo jak nie chcę, żeby mnie zdyskwalifikowano tylko z powodu mojej płci.
Myślę, że bliżej mi ideologicznie do kobiecego ruchu, którego założenia, według encyklopedii PWN są:
Główne postulaty: dostęp kobiet do oświaty, prawo kobiet do wykształcenia, zwłaszcza wyższego; reforma prawa rodzinnego (zniesienie zależności mężatek od mężów, równe prawa małżonków do decydowania o wychowaniu i losie dzieci); równouprawnienie ekon. kobiet (prawo do pracy, równa płaca, prawo mężatek do dysponowania zarobkami, majątkiem); prawa wyborcze dla kobiet.
Tak, jestem za równouprawnieniem, zresztą nie tylko kobiet. Jednak pozytywna dyskryminacja to dla mnie krok za daleko.