Ostatni spokojny tydzień. Od przyszłego tygodnia zaczynam znowu zajęcia na uniwersytecie. Drugi i ostatni semestr, jak dobrze pójdzie. W przyszłym roku akademickim zostanie mi napisanie dwóch prac magisterskich i wtedy dopiero się zacznie. Na razie jednak spójrzmy na zeszły tydzień.
To był spokojny, dobry tydzień. Odpuściłam sobie pisanie prac semestralnych i od razu zrobiło mi się spokojniej w głowie. To był dobry pomysł, żeby wykorzystać styczeń na odpoczynek, którego zresztą bardzo potrzebowałam. Teraz bez zamętu w głowie mogę stawić czoła nowym wyzwaniom. Przemyślałam też na nowo moje zamierzenia i porobiłam trochę planów. Dobrze mi ten tydzień zrobił.
Tydzień zaczęłam od spotkania z jednym z moich wykładowców, żeby porozmawiać o nie istniejącej pracy semestralnej. Dostałam dużo dobrych wskazówek i teraz, na spokojnie, mogę się tym zająć, w tak zwanym międzyczasie. Spotkaliśmy się Strabucksie, gdzie zamówiłam sezonowe vanilla spiced latte. Było smaczne, ale ceny to oni mają wygórowane. Ja rzadko chodzę do takich przybytków i nie miałam pojęcia, że kawa może tyle kosztować.
W tym tygodniu udało mi się prawie codziennie pedałować przez 45 minut na rowerku stacjonarnym. Dla równowagi spędzałam dużo czasu na kanapie, z książką w ręku. Spokój i oddalenie się w inne światy były na porządku dziennym.
Kocury dzielnie dotrzymywały mi towarzystwa, układając się tuż koło mnie lub na kolanach. Nie ma nic lepszego w deszczowe dni, jak kot na kolanach, książka i kubek gorącej herbaty.
Żywiliśmy się przepysznymi zimowymi posiłkami, które składały się głównie z ciężkich, zawiesistych sosów o wyrazistym smaku. Nic tak nie umila zimowej czy jesiennej pogody jak dopasowany do warunków atmosferycznych posiłek.
Codziennie pozawalałam sobie na leniwe śniadanie z książką. Jack starał mi się dotrzymywać towarzystwa i siadał ze mną przy stole.
Alice, żądna przygód, wspięła się na wyższe półki naszego regału i obserwowała świat z nowej perspektywy. A ja, dumna mama, nie mogłam nie zrobić jej zdjęcia i podzielić się nim z całym światem.
W sobotę pojechałam do polskiego sklepu odebrać moje czasopisma (Twój Styl i Chimerę), a drodze powrotnej nie mogłam się oprzeć przyjemności wstąpienia do biblioteki. Chciałam tylko trochę się porozglądać i zobaczyć czy mają coś nowego, co by mnie zainteresowało, a wróciłam do domu z pięcioma książkami. Podczas gdy w domu czeka na mnie stosik z 42 książkami do przeczytania. Można to nazwać bibliotecznym uzależnieniem. Na szczęście nie trzeba tego leczyć.