Moja emigracyjna historia

W dniu przyjazdu do Holandii, z prezentem urodzinowo-przeprowadzkowym.
W dniu przyjazdu do Holandii, z prezentem urodzinowo-przeprowadzkowym.

W ramach kolejnego projektu dla Klubu Polek na Obczyźnie mam dzisiaj opowiedzieć moją historię, a dokładniej moją emigracyjną historię. Jak usłyszałam o tym projekcie to od razu się ucieszyłam, bo to przecież taki łatwy temat. Okazało się, że nie mogłam się bardziej mylić. 

Jeszcze gorzej zrobiło się po przeczytaniu kilku postów (tutaj znajdziecie wszystkie linki do naszych historii), bo przecież moja historia nie jest romantyczna jak u Moniki, a emigracja nie została przypieczętowana miłością do kraju, w którym obecnie mieszkam, tak jak u Izy. Moja historia jest zwyczajna, jak życie.

W 2004 roku pracowałam jako stewardessa w Sky Europe. Te słowackie linie lotnicze były skupiskiem międzynarodowym, mieliśmy przedstawicieli wszystkich krajów europejskich. Multikulturowe towarzystwo sprzyjało zawieraniu przyjaźni, bo prawie wszyscy byli w nowym miejscu. Normalną sprawą było więc wspólne wyjście wieczorem na kolację czy drinka.

Tutaj muszę powiedzieć, że miałam jedną zasadę. Nie umawiałam się z kolegami z pracy, a szczególnie z pilotami. Jakoś nie podobał mi się pomysł związku w pracy. Jak prawdziwa realistka, myślałam sobie, że to niezdrowe, bo jak coś nie wyjdzie to potem będą kwasy w pracy, a ja lubię bezstresowe życie, szczególnie to zawodowe.

To było 15 października, 10 lat temu, gdy poznałam mojego obecnego męża. Na locie do Amsterdamu nota bene. Panowie piloci przez cały lot nie mogli dojść do porozumienia w temacie gotowania, każdy twierdził, że gotuje lepiej od tego drugiego. Postanowiłam rozstrzygnąć ich problem: każdy z nich ugotuje mi obiad, a ja ocenię, który jest lepszym kucharzem. Tydzień później usiadłam przy stole u A. i już nigdy nie wstałam. Moja twarda zasada poszła w niepamięć, tłumaczyłam sobie, że ktoś musi potwierdzać stereotyp pilotów spotykających się ze stewardessami. Tak swoja drogą nigdy nie dane mi było przetestować zdolności kulinarnych drugiego kolegi.

Pech chciał, że parę miesięcy później A. dostał pracę w holenderskiej linii lotniczej i postanowił wrócić do rodzinnego kraju. W mojej głowie to był nasz koniec i na to się przygotowywałam. A. miał jednak inne plany i zapytał czy przeprowadzę się z nim do Holandii. Ucieszyłam się, że zapytał, ale podziękowałam. W 2005 roku nie mogłam tu pracować, nie mówiąc o znajomości języka, a raczej jej  braku. Znalazłam kompromis. Znajdę pracę w liniach lotniczych w Anglii, będzie bliżej niż z Warszawy, a w między czasie będę się uczyć niderlandzkiego.

Pracę znalazłam, ale do Anglii nigdy nie pojechałam. Mój tata wybił mi to skutecznie z głowy. Wyśmiał mój plan nauki języka niderlandzkiego w Anglii i związku na odległość. Jedź do Holandii, powiedział, jak Ci się nie spodoba, to zawsze możesz wrócić, albo wyjechać do Anglii.

A. przeprowadził się z powrotem do Holandii w marcu, a ja dołączyłam do niego 16 czerwca, w dniu moich 27 urodzin.

Jak mi tutaj jest? Dobrze, normalnie. Przez te 9 lat nauczyłam się języka, wróciłam do latania, pracowałam w obsłudze naziemnej na lotnisku, zrobiłam studia licencjackie, robię dwa kieruki magisterskie, całkowicie zmieniłam swoje życie zawodowe (a w zasadzie jestem w samym środku procesu zmian), mam świetnych przyjaciół, dwa super koty, dom, który bardzo lubię i miłość mojego życia u boku.

W wywadzie dla Krytyki Politycznej, Katarzyna Tubylewicz tak pisze o Grażynie Plebanek:

O emigracji świetnie pisze Grażyna Plebanek, ale ona jest przykładem takiej emigrantki, która dobrze czuje się bez korzeni, lubi być w różnych miejscach i ma jakiś korzeń w sobie.

I ja się pod tym podpisuję rękami i nogami. Mam wrażenie, że ja też mam jakiś korzeń w sobie, nie potrzebuję korzeni i kraju ojczystego, żeby czuć się w domu. Teraz jestem w domu tutaj, w Holandii. Dom to my, ja i A., nasze koty, moje książki i jego rowery.

34 thoughts on “Moja emigracyjna historia

  1. Zgodnie z zasadą przez żołądek do serca – dla mnie to jest prawdziwie romantyczna historia i super się czyta. A Apropos korzeni, są rośliny, np rzęsa wodna, które nie zapuszczają korzeni i woda ich niesie gdzie chce i ja raczej też należę do takiej kategorii i z tego, co widzę to nie ja jedna. Pozdrawiam serdecznie

    Like

  2. Przyjemnie się czyta takie miłe historie z dobrym zakończeniem!
    Super, że zdecydowałaś się na przeprowadzkę i jesteś teraz szczęśliwa. Bo chyba właśnie o to w życiu chodzi, prawda? Żeby być szczęśliwym.
    Pozdrawiam ciepło z Alabamy. :)

    Like

  3. Świetnie napisany post, taki z przyjemnym humorem. Pod tym tekstem o korzeniu mogłabym się podpisać, nie przywiązuję się do miejsc, albo inaczej – przywiązuję się do wszystkich naraz. Umiem kochać tak samo Paryż, w którym byłam raz, śląskie podwórko, mój obecny widok z okna i tureckie plaże. Wszędzie czuję się jak u siebie… wolnym duszom nie doskwiera tęsknota, czasem jedynie niecierpliwość co następne :) Pozdrawiam

    Like

  4. Kochana. Jest miłość jest romantyzm. Tacie podziękuj ;) Pomyślałam to samo o temacie co Ty. Ja piszę 7.12 i nie jestem przerażona. Jestem strachem sparaliżowana…

    Like

    1. Ha! Miłość to życie, a nie romantyzm. Romantyzm to tęsknota za miłością. Przynajmniej w mojej głowie. :-) Tacie dziękuję nieustannie od 9 lat. A co do pisania to weź głęboki oddech i napisz wszystko na jednym posiedzeniu i będzie po strachu. :-)

      Like

Comments are closed.