
Zaraz po przeprowadzce wszystko co mnie otacza jest inne. Inna architektura, inny język, inna kultura. Inny styl życia, inny jego rytm. Pachnie nowością, świeżością. Od czasu do czasu zalatuje strachem, a potem znowu czuć nadzieję, przednówek zmian.
Nowy kraj to nie tylko inność zastanego krajobrazu, to także inność moja wśród tubylców. Inność wzbudzająca ciekawość, a czasem nawet lekki niepokój.
Holendrzy lubią mieć wszystko poukładane. Zaszufladkowane. Dlatego mój inny akcent i sposób bycia wywołują pytania: „Skąd jesteś?”, „Co cię sprowadza do Holandii?”, „Jak długo tu już mieszkasz?” – dla mnie nudne, słyszane codziennie, szczególnie przez pierwszych kilka lat.
Odpowiadanie, że jestem z Polski wywoływało różne reakcje. Od „moja sprzątaczka jest z Polski, może ją znasz”, przez „mój kuzyn ma żonę Polkę, więc powinnyście się poznać”, do „to teraz masz lepsze życie, co?”.
Dlatego bawiłam się odpowiedziami i na pytanie skąd jestem odpowiadałam w zależności od nastroju. Czasem byłam z Wyspy Wielkanocnej, czasem po prostu z Haarlemu, czasem z Achterhoek. Odpowiedzi wywołujące lekki niepokój u pytającego. No bo jak tu mnie upchnąć do jednej z szufladek, skoro coś się tu nie zgadza?
Nerwowe „nie no, ale naprawdę, skąd jesteś?” było nieodłącznym następstwem moich odpowiedzi. Po kilku powtórzeniach pytający odpuszczał, ale odchodził z niesmakiem i stanowczo niezadowolony.
Inność jest trudna. Dużo łatwiej jest się z nią obejść kiedy można jej nadać łatkę. Ale ja nie lubię siedzieć w szufladkach.
Jeżeli chcecie poczytać o emigracji z innej, alfabetycznej, perspektywy, zajrzyjcie na blogi moich koleżanek z Klubu Polek na Obczyźnie. Spis znajdziecie tutaj.
Inność to drugie imię imigracji. Trzeba po prostu jakoś z tym żyć ;)
LikeLiked by 1 person
Ano trzeba. :)
LikeLike