
Otwieram oczy, jest za piętnaście ósma. Dużo za wcześnie na pobudkę, skoro wczoraj poszłam dopiero po północy spać. Przewracam się na drugi bok, ale już wiem, że nie zasnę. Pokręcę się jeszcze kilka minut i wstanę, jak zawsze. Lubię poranki, ale czasem bycie skowronkiem jest przekleństwem.
Schodzę na dół co bardzo cieszy wygłodniałe koty. Włączam piekarnik i odsuwam zasłony. Za oknem ciemno i cicho, świat dopiero się budzi. Lubię te momenty. Mam wrażenie, że przez chwilę świat należy tylko do mnie.
Jeszcze przez chwilę jest cicho. Po domu roznosi się zapach pieczonego chleba. Myślę o nadchodzącym dniu. Na pewno powieszę lampki, żeby rozjaśnić panujące ciemności, pogłębione nisko zawieszonymi chmurami. Coś napiszę, poczytam.
Początek grudnia. Czas magiczny. Okres podsumowań, nadziei i wyglądania w przyszłość. Jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj dam się ponieść dniu.