
Olimpiada. Codziennie oglądam zmagania najlepszych sportowców na świecie. Patrzę na ich porażki, zwycięstwa, potknięcia. Czy tylko mnie Igrzyska nastrajają sentymentalnie?
Siedzę na wygodnej kanapie i płaczę razem z wygranymi kiedy słyszą hymn stojąc na najwyższym stopniu podium. Zgrzytam zębami z przegranymi i znowu pozwalam łzom płynąć po policzkach.
Rozumiem ich ból i ich szczęście. Lata ciężkiej pracy się opłaciły albo nie. Czekali i pracowali na ten moment przez ostatnie cztery lata. Następna szansa będzie za kolejne cztery. I właśnie wtedy spływa na mnie motywacja.
Patrzę na tych wspaniałych ludzi, którzy poświęcają całe swoje życie osiągnięciu tego największego zaszczytu dla sportowca: olimpijskiego medalu, najlepiej w kolorze złotym. Dzień w dzień, przy pogodzie czy niepogodzie, przy złym i dobrym samopoczuciu, pracują na to, co chcą osiągnąć. Bez przerwy.
Nie odpuszczają, zaciskają zęby i prą do przodu. Kolejny trening, tony wylanego potu. Nie czekają na dobry dzień, na motywację do treningu. Wstają rano i robią swoje. Czy mają na to ochotę czy też nie.
Codzienna praca, bez względu na humor, motywację czy inspirację to jedyna droga do celu. Jeżeli chcę spełnić swoje marzenia, zrealizować poczynione plany, dokończyć pozaczynane projekty, muszę zacząć działać, bez względu na wszystko.
Nie będzie łatwo, ale muszę wreszcie zrozumieć, że czekanie na inspirację nie ma sensu. Inspiracja jest wynikiem ciężkiej, codziennej pracy. Pracując nad marzeniami tylko przy optymalnych warunkach nigdy nie doprowadzi mnie do celu.
Codziennie muszę iść dalej. Stawiać kolejne kroki, nawet jeżeli są maleńkie, bo pojedynczymi zrywami, od czasu do czasu, nic nie osiągnę.