Słabo mi ostatnio idzie z pisaniem. Właściwie “słabo” to nie jest dobre słowo. Idzie mi do dupy, znaczy się nie idzie mi wcale. Ciągle czekam. Na nowy pomysł, na lepszy moment w pracy, na więcej spokoju w głowie. Czekam i wypatruję tego momentu, w którym usiądę i będę pisać. Wyobrażam sobie siebie pochyloną nad klawiaturą, z lekkim szaleństwem w oku, piszącą godzinę po godzinie. I co? I nic. Nie powstają od tego nowe zdania, nie zapisuję pustych kartek. Nawet nowe pomysły się nie pojawiają.
Ćwiczę już dwa miesiące, osiem długich tygodni. Nie jęczę, nie czekam, nie mówię o tym za wiele. Robię swoje, codziennie znajduję czas na trening. Czasem mi się nie chce, czasem przeklinam pod nosem całe 45 minut, czasem nie czuję po treningowej satysfakcji, ale mimo wszystko podnoszę codziennie tyłek i ćwiczę.
Czasem, pomiędzy przekleństwami w kierunku, bogu ducha winnej, Chodakowskiej, myślę sobie o innych sprawach. Na przykład o moim pisaniu. No bo dlaczego by nie podejść do tego jak do treningu? Trochę bardziej o to zawalczyć, czasem się zmęczyć, czasem mieć ochotę rzucić komputerem o ścianę, ale mimo wszystko codziennie usiąść i pisać. Albo gapić się w pustą stronę. Byle regularnie.
Nigdy nie znajdę odpowiedniego momentu, żeby zacząć. Zawsze będzie coś co będzie mi stało na przeszkodzie. Reorganizacja w pracy (tak jak teraz), nowe stanowisko (tak jak pewnie za kilka miesięcy), słońce albo jego brak, ból kciuka, albo generalny ból dupy.
Skoro mogę znaleźć 45 minut na trening, to mogę też znaleźć 10 minut dziennie na pisanie. Przecież nie muszę od razu pisać przez dwie godziny, tak jak trening nie musi zajmować pół dnia. Ważne, żebym pisała regularnie, bo im częściej się ćwiczy, tym łatwiej to przychodzi.
Potrzebuję celu, terminu końcowego, momentu w którym muszę skończyć projekt. W przypadku treningu mam termin w czterdzieste urodziny, w przypadku pisania musi on być bliższy, ale realny. Nad tym muszę jeszcze pomyśleć.
Nie od razu musi być świetnie. Początki są trudne, są zakwasy, przez które trzeba przebrnąć. Z czasem jest łatwiej, choć nie idealnie. Najpiękniejsze w pisaniu jest to, że wszystko da się poprawić, pierwsza wersja nie musi być perfekcyjna.
Na rezultaty trzeba sobie zapracować. Nie pojawią się po tygodniu, ani po miesiącu czy po dwóch. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną, ale dzięki treningowi uczę się czekać pracując, nawet wtedy kiedy mam wrażenie, że jest gorzej niż poprzednim razem.
Grunt to się nie poddawać. Walczyć o to, co dla nas ważne i pracować mimo wszystko. Tu i teraz.
Bry :) A może po prostu ćwicz, pisz, ćwicz, pisz… bez myśli o rezultatach, kiedyś się pojawią. Pisz, ćwicz… minie pół roku i nagle się okaże, że jest zmiana!
LikeLiked by 1 person
Coś takiego mam na myśli właśnie. 😊
LikeLike
Mam dokładnie tak samo… Mimo pomysłów jakoś chęci brak by usiąść i napisać, choć ostatnio więcej u mnie niż nic
LikeLike
Ciężko się zebrać, ale wierzę, że jak się zacznie to już pójdzie.
LikeLike