
Od dzisiaj mam dokładnie rok na osiągnięcie zaplanowanej życiowej formy. Cztery miesiące, ze wzlotami i upadkami, za mną. Nauczyłam się, że trening da się wcisnąć w najbardziej szalony dzień, że potrafię ćwiczyć na wakacjach i że urozmaicone treningi są w moim przypadku bardzo ważne. Powtarzanie trzy albo cztery razy w tygodniu tego samego zestawu szybko mi się nudzi i nabieram niechęci do ruszenia tyłka.
Pierwszy tydzień tego miesiąca spędziliśmy na wakacjach w Prowansji. Ćwiczyłam tam dzielnie z Chodakowską. Zrobiłam z nią cztery treningi i dorzuciłam do tego długi spacer po okolicznych pagórkach. Pośladki dostały w kość, nogi zresztą też.
Drugi tydzień spędziłam w podróży i w domu. Wykonałam założenia treningowe (3 razy Choda, 2 razy rowerek stacjonarny) i odpoczywałam dalej, szykując się mentalnie do powrotu do pracy. Te wakacje to w ogóle był ciekawy czas, ale o tym napiszę w innym poście.
W trzecim tygodniu postanowiłam chodzić pieszo do pracy. Normalnie jeżdżę na rowerze i zajmuje mi to 15-17 minut, zależy jak mi się ułożą światła. Piechotą pokonuję tę trasę w 45 minut. I tak cztery razy w tygodniu. Zaczęłam też ćwiczyć z programem Bikini i bardzo mi się on podoba. Robię tylko jedną serię, czyli 20 minut. Raz zrobiłam całość – 40 minut w wersji dla początkujących, ale to po dwóch dniach odpoczynku było.
W ostatnim tygodniu, była tylko dwa razy Choda i dwa razy rowerek stacjonarny, ale za to w czwartek zrobiłam w sumie 21000 kroków.
Oj czułam nogi w weekend. W sobotę leżakowałam, dochodziłam po tym tygodniu do siebie i pękałam z dumy. Nadal chodziłam codziennie do i z pracy. Spodobały mi się te spacery. Chciałabym je pociągnąć przez całe lato. Czasem muszę jechać do pracy rowerem, bo muszę być w kilku miejscach, ale jak tylko mogę chodzę.