Jesień zaskoczyła wszystkich. Z dnia na dzień temperatura spadła do nastu stopni i zrobiło się mokro, bardzo mokro. Nie do końca byliśmy na to przygotowani. Chyba tliła się w nas nadzieja na piękny, ciepły wrzesień i stąd ogromny zawód odczuwalny na każdym kroku.
SŁUCHAM więc głównie odgłosów deszczu. Potrafi padać tak obficie, że budzi mnie z najgłębszego snu. To prawdziwe jesienne ulewy, gwałtowne, niespodziewane i długie. Do tego dodajmy wiatr i typowa, holenderska jesień gotowa.
CZUJĘ SIĘ różnie. Jednego dnia jestem spokojna z uczuciem, że wszystko wraca do normy, drugiego ogarnia mnie niepokój.
CHCIAŁABYM mniej się martwić wszystkimi dookoła i bardziej skupić się na sobie i sowich potrzebach. Jak na razie słabo mi to wychodzi. Empatyczna natura potrafi być przekleństwem.
JESTEM WDZIĘCZNA ZA mojego męża, jego wsparcie i cierpliwość do mnie. Bez niego nie byłabym tu gdzie jestem i nie miałabym odwagi zacząć od nowa po raz tysięczny. Ten wspaniały facet daje mi siłę i nadzieję. Razem planujemy wspólną przyszłość w innym wymiarze.
PRACUJĘ NAD powrotem do rutyny, do pisania, blogowania i tłumaczeń. Szukam nowej drogi do osiągnięcia celów.
UCZĘ SIĘ przy tym cierpliwości do samej siebie, ale również uczę się popełniać błędy. Powtarzam sobie, że zrobione jest lepsze od perfekcyjnego.
CIESZĘ SIĘ z nowego stanowiska w pracy, mimo że jeszcze nie wiem ile zarabiam i nie podpisałam nowej umowy. Równocześnie cieszę się na nadchodzący urlop. Po perturbacjach związanych z reorganizacją w pracy i chorobą teścia, bardzo potrzebuję odpoczynku i całkowitego oderwania się od codzienności.
CZYTAM genialną Ninę Stibbe, w tej chwili „Paradise Lodge”.
W międzyczasie pochłaniam kolejne części przygód Agathy Raisin.
OGLĄDAM po raz kolejny Gilmore Girls. To serial wspomagający we wszystkich gorszych dniach.
Jak Wam mija wrzesień?