Do końca roku zostało niecałe sto dni, a ja nawet nie jestem blisko osiągnięcia tego, co sobie zaplanowałam na samym początku. Życie postanowiło wchodzić mi w drogę ile tylko się da i zgubiłam cel z oczu, a raczej nie potrafiłam się przełamać i pracować na to, czego tak bardzo chcę. Wszystko inne wydawało się ważniejsze, miałam wrażenie, że walka o marzenia to wstrętny egoizm, że to nie jest dobry moment.
A gdyby tak potraktować przeciwności jak deszcz? Bo deszcz jeszcze mnie nigdy nie powstrzymał przed wyjściem z domu i zrobieniem czegoś fajnego. Nauczyłam się żyć w deszczu, dlaczego miałabym się nie nauczyć pracować na marzenia pomimo wszystko?
W tej chwili moim największym marzeniem jest dom wolnostojący, daleko od miasta, daleko od sąsiadów, stojący pośrodku niczego.
Nie brzmi to wygórowanie, wiem. Dom przecież zawsze można kupić, szczególnie pośrodku niczego, bo tam nikt inny pewnie nie chce mieszkać. Jednak mieszkanie na odludziu wiąże się również ze zmianą sytuacji zawodowej. I na to właśnie miałam pracować w tym roku.
Miałam pisać, tłumaczyć, szukać zleceń. Pukać do drzwi i okien, włazić przez komin. Nie dać się, walczyć o siebie, o to, co bardzo chcę robić. Tak bardzo byłam na to gotowa. Jestem gotowa.
Mam dość.
Dość bylejakości, układania swojego życia tak, żebym innym było wygodnie. Dość odkładania swoich spraw na poczet przyjemności innych. Mam dosyć odkładania marzeń na później.
Zostało niecałe sto dni do nowego roku, a ja zaczynam tańczyć w deszczu.
2 thoughts on “A gdyby tak zacząć tańczyć w deszczu?”
Comments are closed.