Ten weekend spędziłam bez internetu. Podjęłam się wyzwania Wydawnictwa W.A.B. i odłączyłam się na cały weekend od internetu. Nie tylko od mediów społecznościowych, ale od wszystkiego. W moim przypadku oznacza to, że nie mam dostępu nawet do telewizji ani gazet.
Tak wiem, że bez telewizji da się żyć, jestem tego świetnym przykładem, bo w zasadzie jej nie oglądam. I wiem też, że gazetę mogę kupić w kiosku. Chodzi mi bardziej o pokazanie skali przedsięwzięcia.
Jak było? Spokojnie. I trudno, czasami. Nie chcę mówić za dużo, bo to dopiero początek zabawy. W sumie, do 8 grudnia, muszę się odłączyć na siedem dni.
Czy te dwa dni wyglądały inaczej niż normalnie? Niezupełnie. Myślę, że w tygodniu byłoby mi trudniej. Choćby ze względu na pracę, ale również w tygodniu jestem bardziej aktywna w mediach społecznościowych.
Przyznaję szczerze, że spodziewałam się olśnień, kreatywnego wybuchu, masy pomysłów. Nic takiego się nie wydarzyło. Mam sporo przemyśleń i spostrzeżeń, ale przełomu nie było. To znaczy był, ale nie ze względu na odłączenie od internetu, tylko przez książkę, którą aktualnie czytam.
Może byłoby inaczej gdyby to było siedem dni ciurkiem? Może w następny weekend dodam sobie piątek albo poniedziałek, żeby przedłużyć ten proces i sprawdzić czy coś to zmieni. Musze się nad tym zastanowić.
Podjęlibyście się takiego wyzwania? Jeszcze możecie. Szczegóły tutaj.