Naszła mnie taka myśl, że nigdy nie uda nam się uratować naszej planety. Patrzę na to, co się dzieje w dobie pandemii i tak jak początki napawały mnie nadzieją, tak teraz widzę to w mocno ciemnych barwach.
Jak mamy zadbać o coś tak odległego emocjonalnie jak nasza planeta, skoro nie potrafimy z niczego zrezygnować dla zdrowia i życia innego człowieka?
Widzę w mediach społecznościowych tłumne spacery po starówce, oglądam relacje z podróży, widzę spędy w sklepach jak tylko się otwierają, łamania zasad podczas świąt i sylwestra i robi mi się duszno. Nie wierzę, że będziemy w stanie zmienić cokolwiek w naszej codzienności. Nie wierzę, że ludzie potrafią się poświęcić dla dobra innych, nie mówiąc o naturze. „Normalność”, styl życia, który niszczy naszą planetę, jest ważniejsza.
Skoro dobrobyt innych ludzi nie jest dla nas ważny, to co z abstrakcyjną zmianą klimatu?
I tak sobie myślę, że skoro Ci, którzy żyją obok nie mają dla nas wartości, to topniejące lodowce, gdzieś daleko, nie znaczą zupełnie nic. I jest mi zwyczajnie smutno.