Parę dni temu próbowałam nagrać film na YouTube o książkach, które wypożyczyłam z biblioteki. Zrobiłam kilka podejść, ale ciągle nie mogłam się wysłowić, nie wiedziałam jak zacząć. Odpuściłam, pogadałam sobie o tym na instagramowych stories i postanowiłam pomyśleć o tym jutro.
Ostatnio mocno pociąga mnie niedoskonałość, perfekcja mnie nudzi. Poza tym wróciła mi awersja do „jedynej słusznej drogi” i dostosowywania się do systemu. Szukanie własnej drogi, popełnianie błędów, czasem bardzo bolesnych, leży w mojej naturze. Dlatego więc myślałam, że ja po prostu nie nadaję się na YouTube, bo ludzie tam tworzący spędzają długie godziny nad swoimi filmami. A ja tak nie chcę. To ma być zabawa, kreatywne wyzwanie, nie ciężka praca i dążenie do ideału.
I wtedy mnie tchnęło. To nie YouTube czy też inni twórcy narzucają mi ten wymóg. To ja sama próbuję dostosować się do tego co widzę. A przecież nikt nie powiedział, że nie mogę wrzucać minimalnie zedytowanych filmików. Może jest na to małe zapotrzebowanie, może nikt nie będzie chciał tego oglądać, ale to jest właśnie to, czego ja potrzebuję.
W świecie online jest presja tworzenia dla odbiorców, budowania osobistej marki, budowania biznesu. Przy wszystkim co robimy powinniśmy zadawać sobie pytanie „czego potrzebują nasi obserwatorzy?”. A ja nie widzę nic złego w tworzeniu tego, co my potrzebujemy stworzyć. Głęboko wierzę, że gdzieś jest zawsze choćby jedna osoba, która też właśnie tego potrzebuje.
Ja nie chcę budować biznesu na YouTubie, ja nie jestem marką. Jestem sobą, ze wszystkimi nieidealnymi kreacjami, którymi się z Wami, z ogromną przyjemnością dzielę.