Ręka do góry, kto ma czasem ochotę rzucić wszystko i zamieszkać w małej chatce w Dolomitach? Mogą być inne góry. Albo las. Albo mała wyspa. Nie wiem czy to poszukiwania pracy, czy generalne zmęczenie ludźmi, szczególnie tymi na świeczniku, ale coraz bardziej uwiera mnie standardowe życie. Praca od poniedziałku do piątku, życie od weekendu do weekendu i od urlopu do urlopu. Czuję, że nie pasuję do tego świata, że nie ma we mnie zgody na to, że to jest najlepsze rozwiązanie.
Jednocześnie nie należę do osób, które mogłyby żyć w namiocie, zupełnie oderwane od rzeczywistości. Lubię możliwość łączności z ludźmi przez internet, lubię podglądać jak żyją inni i dzielić się okruchami swojego świata. Jak więc to pogodzić? Jak wyrwać się z kapitalistycznego kołowrotka, ale jednocześnie nie odrzucać wszystkiego, co on przyniósł. Gdzieś musi być takie miejsce pomiędzy.

Nie szukam porad. Szukam własnej drogi. Takiej, gdzie spokojnie mogę robić to, co uważam za ważne, po mojemu. Nie chcę podążać śladem tych, co odnieśli sukces (nawet jeżeli jest to on właśnie w tym miejscu, którego szukam), bo nie o to mi w tym wszystkim chodzi. Jasne, chcę zarabiać, bo żyć bez pieniędzy się nie da (choć nie pogniewałabym się na niespodziewany spadek po nieznanej dalekiej krewnej, ale takie przypadki to tylko w książkach), ale nie muszę zarabiać kroci. Wystarczy mi tyle by móc godnie żyć. Godnie, no właśnie, czyli jak? Bez głodu, z dachem nad głową i dostępną opieką medyczną. Z małymi oszczędnościami, żeby jak się coś rypnie, można to było ogarnąć. Nie potrzeba mi dużo więcej, bo nawet mogłabym żyć bez wakacji, choć wiem ile dobrego potrafi zdziałać krótkie oderwanie od codzienności. Więc dobrze, wakacje, mały urlop, raz do roku. Wystarczy. Szczególnie jak codzienność nie składa się z ośmiu godzin w pracy z półtoragodzinnymi dojazdami, pięć dni w tygodniu (nie, że teraz tak wygląda moje życie, ale tak mogłoby by wyglądać, bo poszukiwania pracy pokazują, że to jest najczęstsza możliwość).
Nie zrozumcie mnie źle. Ja lubię pracować. Lubię być produktywna, coś tworzyć, widzieć, że na coś się przydałam. Lubię mieć cel, coś na co mogę pracować. Szczególnie jak wiem jak do tego dążyć, nawet jeżeli jest to droga z wieloma zakrętami. Lubię być potrzebna. Ale nie lubię kiedy praca zabiera mi czas na życie. Na pogrzebanie w ziemi, na czytanie książek, na pogapienie się na owce czy krowy za oknem. Nie chcę spędzić życia w pogoni za wyższym stanowiskiem, za większą pensją, za lepszym samochodem czy większym domem. Nie chcę być bogata.
Najbardziej w świecie chcę czuć, że żyję, ale ze spokojem w sobie.
Ech, domek w Bieszczadach czy w Dolomitach chyba poza zasięgiem ze zwykłej pensji (podobnie jak własne mieszkanie w Leiden 😢). Też uważam, że zwykła praca jest powinna być doceniana i powinna wystarczyć na godne życie. Z drugiej strony, jak słyszę, że właściciel social mediów występuje w zegarku za 900 tysięcy dolarów, a ja muszę się zastanawiać, czy wydanie pół miliona euro na mieszkanie to nie za dużo, to jednak zaczynam kwestionować porządek świata (albo przynajmniej swoje wybory życiowe…).
LikeLiked by 1 person
Ach, to nie Ty, to świat stoi na głowie. A do tego myślę, że domek w Bieszczadach czy Dolomitach jest finansowo bardziej osiągalny niż mieszkanie w Leiden.
LikeLike