Są takie książki, po które sięgam trochę z przekory, trochę z ciekawości, i trochę (a może najbardziej?), bo spodziewam się z nimi nie zgodzić. Oczekuję, że będę sobie z autorem dyskutować, przewracać oczami, wytykać mu błędy i głośno wzdychać. Po „Pocztówkę z Mokum” sięgnęłam właśnie z tych powodów.
Piotr Oczko kocha Holandię całym sercem, miłością romantyczną, porównywalną do uczuć polskich emigrantów do kraju ojczystego. Taką miłością, która ma swoje podłoże w literaturze polskiego romantyzmu, gdzie „Litwo, ojczyzno moja” i wielkie tęsknoty za krajem-rajem grają główną rolę.
Jednak Piotr Oczko nie jest bezkrytyczny, widzi co jest w Holandii nie tak, a mimo wszystko nie ma dla niego lepszego kraju. Wszystko co dobre pochodzi z Holandii, zupełnie jak dla wielu polskich emigrantów z Polski. Piotr Oczko jednak na emigracji nie jest, choć, jak sam mówi, jest na emigracji mentalnej, bo „Nigdy nie czułem się w Polsce do końca u siebie.”
I to właśnie to zdanie, które pojawia się na początku drugiego eseju, przekonało mnie, że mam z autorem sporo wspólnego i że pewnie byśmy się polubili. Moglibyśmy prowadzić długie nocne Polaków rozmowy o Holandii, bo choć jednak moja perspektywa jest trochę inna, to i ja pałam miłością do Holandii i fascynują mnie jej kultura i obyczaje.
W „Pocztówce z Mokum” widzimy głównie perspektywę Holandii wielkomiejskiej, zachodniej, oglądanej oczami odwiedzającego, jak również przez pryzmat jej rdzennych mieszkańców. I choć z wieloma obserwacjami się zgadzam, to jednak, może dlatego, że tu mieszkam na stałe, miałam kilka okazji do dyskusji i lekkiego wzdychania. Myślę, że po prostu Holandia wygląda zupełnie inaczej z perspektywy codziennego życia alochtona.
Bo na przykład kiedy czytam, że nikogo nie interesuje w co ktoś wierzy, to wiem, że Piotr Oczko nigdy nie był w takiej wsi jak moja, gdzie na 1330 mieszkańców przypadają dwa kościoły. Po jednej stornie rzeki stoi kościół protestancki, a po drugiej katolicki. I tak z jednej wsi robią się w zasadzie dwie. I choć obecnie ludzie różnych wyznań już sobie mówią dzień dobry, a granica wyznaniowa w zasadzie nie istnieje, to jednak nadal słychać w rozmowach „Ale on jest protestantem/katolikiem” albo „Ona jest z tamtej wsi”, czyli innego wyznania, po drugiej stronie rzeki. Podziały religijne więc nadal sobie żyją i choć może nie mają się dobrze, całkowicie jeszcze nie wyginęły.
„Nie idealizuję Holendrów, znam ich już zbyt dobrze, żeby nie uświadamiać sobie ich zbiorowych przywar. […] Ale mimo to zdecydowanie wolę ich od zakompleksionych frustratów i hipokrytów żyjących mrzonkami o narodowej przeszłości i potędze.” Oj tak!, wykrzyknęłam czytając ten fragment, bo jakby nie było, Holandia i styl życia tutaj są mi o wiele bliższe od Polski.
To nie jest tylko książka o Holandii, to osobista historia autora. Poznajemy jego fascynacje, przywary, miejsca, które coś dla niego znaczą i ludzi, którzy są dla niego ważni. Piotr Oczko pisze pięknie. Mam wrażenie, że każde słowo w tej książce zostało dokładnie rozważone. Może i w pisaniu ujawnia się jego tendencja do pedantyzmu?
Lubię takie książki, bo pokazują mi świat, który dobrze znam, z zupełnie innej perspektywy. Zabrakło mi w niej tylko (a może aż?) przypisów i nazwisk tłumaczy. Chciałabym móc zagłębić się z niektóre historie i bibliografia bardzo by mi w tym pomogła.
Mam nadzieję, że kiedyś będę miała przyjemność spotkać z się z autorem i porozmawiać o naszych Holandiach.