Są takie książki, które wywołują u mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony zachwyt i chęć czytania i nie odkładania, z drugiej, najchętniej rzuciłabym nią o ścianę i nigdy więcej jej nie otworzyła. Tak było właśnie z książką „Dżiny” Fatmy Aydemir, w przekładzie Zofii Sucharskiej od wydawnictwa Cyranka. Nie rzuciłam nią parę razy o ścianę tylko dlatego, że czytałam ją na czytniku. W papierze bym się nie zawahała.

Chęć rzucania wywoływał we mnie temat. Chęć czytania, styl, sama historia i sposób jej opowiadania. Dostajemy tutaj historię tureckiej rodziny, mieszkającej w Niemczech i przyglądamy się jej z kilku perspektyw, ojca, dzieci i matki. I to wszystko składa się w historię, która łapie za serce, ale też wywołuje wściekłość, przynajmniej we mnie.
Jedną z tych wywołujących we mnie złość spraw na świecie, i w tej historii, jest to jak bardzo żyjemy obok siebie, bez zainteresowania drugą osobą. I nie chodzi mi o zrobienie zakupów starszej sąsiadce, ale poznanie kultury i zwyczajów tych, którzy się od nas czymś różnią. Jedyne co nas (w większości, proszę mi tutaj nie pisać „ja nie, ja robię inaczej”) interesuje to jak bardzo ci „inni”, może nawet „dziwni”, dostosowują się do naszych zwyczajów i zasad.
Łatwo jest szufladkować, wpychać kogoś do jakiejś grupy, bo pochodzenie czy kolor skóry, bo inaczej mówi czy myśli. Łatwo jest podzielić nasz świat na my i oni. Łatwo jest patrzeć na ludzi wilkiem, bo nie żyją tak jak my. Trudniej jest się zainteresować, wczuć, przekroczyć próg nieświadomości i stereotypów.
„Dżiny” bardzo dosadnie pokazują, że tak jest po obu stronach, że nie tylko autochtoni (używam tutaj tego słowa w szerszym znaczeniu niż pochodzenie, nie wiem czy można, ale kto mi zabroni?) są winni stereotypowaniu, niechęci i bezinteresowności. Ocenianie całych grup społecznych czy narodowych przychodzi nam wszystkim z łatwością, a najczęściej dokonuje się już po jednym złym doświadczeniu. Szczególnie po złym, bo dobre łatwiej przypisać konkretnej osobie. A przecież wszyscy jesteśmy różni.
Można by o mnie powiedzieć, że kradnę, dobrze sprzątam i codziennie piję wódkę, jednak nic z tych rzeczy nie jest prawdą. Holenderki (rany, czy teraz skoro już nie Holandia, tylko Niderlandy, to nie Holenderki tylko Niderlandki?) podobno są brzydsze od krów, a ja codziennie widzę tutaj piękne kobiety. A jak już o tej narodowości mowa to podobno to straszne sknery, a jednak co roku akcje charytatywne w Niderlandach zbierają jakiejś niesamowite kwoty. Wszyscy wiemy co w Polsce się mówi o ludziach z krajów arabskich, nie chcę tutaj nawet powtarzać tych stereotypów, bo to przykre jak trudno niektórym ludziom przychodzi akceptacja tych o odmiennym wyglądzie.
Ale nie tylko negatywne stereotypy są krzywdzące. Zachwyty Japonią i kulturą krajów azjatyckich też takie mogą być. Każde stereotypowanie jest złe, bo oznacza ono powierzchowność naszych ocen, niechęć do zagłębienia się w inny świat, lepszego poznania innych ludzi.
Mnie to boli. Może dlatego, że sama spotkałam się ze stereotypowaniem, wpychaniem do szufladek i dyskryminacją. Chciałabym, żebyśmy patrzyli na siebie i widzieli ludzi, nie kultury, kraj pochodzenia, kolor skóry czy wyznanie. Chciałabym żyć w świecie, gdzie każdy może być sobą, bez dookreślania i bez wskazywania w którą szufladkę powinien się wcisnąć.