Najpierw wpadłam na świetny pomysł przeczytania obydwu długich list z nominacjami do Women’s Prize (for Fiction i Non-Fiction). Parę dni temu ukazała się lista Non-Fiction i… Nie przeczytam jej w całości, a przynajmniej nie od razu. Zupełnie nie przemyślałam tego, że te książki będą najzwyczajniej na świecie drogie, a do tego niedostępne w mojej bibliotece (pomijam, że trzy z nich się nawet jeszcze nie ukazały). Znalazłam jedną z nich na Legimi i ją przeczytam, bo to memoir i brzmi ciekawie, ale reszta pewnie trochę sobie poczeka. Są na tej liście też książki, których nie jestem pewna i wydanie na nich grubych pieniędzy nie byłoby rozsądne. No nic. Mam je zapisane i poczekam na jakieś dobre promocje.
W tej sytuacji zrobiła mi się dziura, którą natychmiast wypełniła myśl, „a gdyby tak przeczytać wszystkie książki nominowane do Women’s Prize for Fiction?”. Ten pomysł nie jest nowy, bo kiedyś, w zamierzchłych czasach, w okolicy roku 2006, też na to wpadłam i zaczęłam nawet wtedy czytać sobie książki z tych list. Szukałam ich w bibliotekach i sklepach z używanymi książkami, bo wiecie, ich było wtedy mniej więcej dwieście w sumie i nie chciałam wydać fortuny.
I tak, w mojej głowie tych książek nadal jest około dwustu. Tylko że tak naprawdę jest ich pięćset dwadzieścia osiem (528 – podaję cyfrowo, żebyście nie myśleli, że coś mi się pomyliło), a piątego marca dojdzie jeszcze szesnaście tegorocznych nominowanych. To jest czytania na jakieś pięć lat. I to z minimalnym dodatkiem innych tytułów. Szaleństwo. Nie wiem dlaczego myślałam, że to dobry pomysł.
Do tej pory przeczytałam, lub zaczęłam i postanowiłam nie kończyć, 61 książek z tych list. Są na nich też książki, po które nie chcę sięgać. Jak na przykład trzecia część Wolf Hall (drugiej nie doczytałam) czy na nowo opowiedziane mity greckie, a nawet kilka książek Chimamandy Ngozi Adichi, której książek nie chcę czytać, bo nie chcę jej wspierać ze względu na jej nienawistne zachowania w stosunku do osób transgender. No, ale to pewnie w sumie z dziesięć książek, więc nadal zostaje ich tyle, że niemożliwością jest przeczytanie ich wszystkich.
Ciągnie mnie mocno do tej nagrody, bo to właśnie dzięki pomysłowi z 1996 roku odkryłam kilka świetnych autorek, ale może czas znaleźć sobie inny sposób odkrywania nowych czytelniczych faworytów.