Wybiła dziewiętnasta trzydzieści, jedni przykładają palce do klawiatury, inni długopisy do papieru. Słychać termostat automatu do kawy i młodzież pokrzykującą pod snack barem. Kilka osób pracuje nad książkami, ale są i takie, które po prostu lubią pisać, a w domu nigdy nie mogą znaleźć czasu. Tutaj, w bibliotece, w czwartkowy wieczór po godzinach, nie ma nic innego do roboty, przed nami godzina pisania.
I ja przysiadam wreszcie do bloga. Zmotywowana przez Violę, wracam do pisania, choć uciekałam od tego przez cały miesiąc. Mój pokój na poddaszu odwiedzałam tylko w razie spotkań online z klubem książki i z przyjaciółką. Poza tym spędzałam czas z książką na kanapie lub w fotelu albo w pracy.
Lato jest dla mnie trudne. To jedyna pora roku, z którą trudno mi dojść do porozumienia. Lubię ciepło, wszechobecną zieleń i słońce, ale upały i ciągła jasność to zdecydowanie nie moja bajka. Skupiam się więc na książkach, a że czytam ostatnio niesamowite ilości to i humor mam lepszy. Bo czytanie zdecydowanie mnie uszczęśliwia.

Jednak bez pisania nie do końca jestem sobą. Czegoś mi brakuje, coś mnie uwiera (jeżeli brak może uwierać), mam wrażenie, że dniom brakuje równowagi. Mimo tego ten miesiąc dobrze mi zrobił. Pozwolił zatęsknić nie tylko za pisaniem, ale też za rutyną, za rytmem dnia, w którym wszystko ma swoje miejsce. To były takie pół-kolonie. Spokojne poranki, czytanie, czas w ogrodzie, popołudniu (i czasem wieczorem) praca, a wieczorem znowu powrót do książek. Było też wesele szawgra i rocznica ślubu przyjaciół, była piąta rocznica naszej przeprowadzki na wschód i szesnasta rocznica naszego ślubu, o której oczywiście zapomnieliśmy.
Ten miesiąc odznacza się spokojem, nie tylko dzięki czytaniu. Odpuściłam też poszukiwania pracy i przestałam się szarpać z tą, którą mam. Największą jej zaletą jest czas, który mi daje na inne zajęcia, nawet jeżeli miałoby to być leżenie do góry brzuchem. Ale nie o to, bardzo skądinąd przyjemne, zajęcie mi chodzi. Mam czas, żeby (prawie) codziennie robić to, co sprawia mi przyjemność, a do tego przybliża mnie do osiągnięcia życiowej sytuacji z marzeń. Nie wiem czy kiedykolwiek dotrę tam, gdzie najbardziej bym chciała być, ale w tej chwili cieszę się na samą podróż.
I może o to w tym wszystkim chodzi?
Czasami zastanawiam się czy to nasze niespokojne serce i ciągła potrzeba dążenia do spełnienia tego,co gdzies tam nam się śni nie komplikuje nam wlasnie życia. Chyba z wiekiem coraz bardziej zaczynam uczyć się odpuszczać i mam wrażenie,ze Ty również w chodzisz w ten etap swojego życia. Takie odpuszczanie to niezła lekcja pokory i nagle dochodzi do mnie wiele jasnych aspektów tych decyzji, jak wlasnie to docenienie danego mi czasu i miejsca w takiej formie jak jest. Cieszę się, ze znowu coś napisałaś. I cieszę się, ze Ty również zmotywowałaś mnie do pisania.
LikeLiked by 1 person
Wiesz, nie wiem czy odpuszczenie to jest to co mi przychodzi na myśl. Raczej pogodzenie się z tym, że w tym momencie jestem tu gdzie jestem. Bo mam wrażenie, że zmiany dużo łatwiej wprowadza się z poziomu akceptacji niż z szarpaniny.
LikeLike
Też się zastanawiam nad podobnymi kwestiami. Taki prawdziwy, wewnętrzny święty spokój, niezależnie do tego, co się dzieje dokoła mnie – może to jest wolność? Może odpuszczanie tam prowadzi? Takie to myśli człowiecze :)
LikeLiked by 1 person
Oj tak, moim największym marzeniem życiowym jest spokój właśnie.
LikeLiked by 1 person