Luty, sama nie wiem co o nim myśleć. To był trochę miesiąc zagubienia, ale też zrozumienia pewnych spraw i mechanizmów we mnie siedzących. To był też miesiąc słaby czytelniczo, co na pewno wpłynęło na moją niechęć do jego tegorocznej wersji. Ciężko mi się było skupić i ciągnęło mnie bardziej do Sudoku niż do czytania. To nigdy nie pomaga, bo to czytanie sprawia, że lepiej się czuję, bo mam dużo chwil oddechu, oderwania od rzeczywistości. Ale najwyraźniej nie tego potrzebowała w tym miesiącu moja głowa. W każdym razie cieszę się, że luty już za nami, choć wiem, że marzec nie będzie łatwy, bo to najzwyczajniej nie jest mój miesiąc, ale o marcu pogadamy na początku kwietnia.

Książką, która mi najbardziej zapadła w pamięć była książka w zasadzie styczniowa. The Essex Serpent (w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy, pod tytułem Wąż z Essex, w tłumaczeniu Adama Zdrodowskiego) czytałam w ramach Savidge Prompts, a styczniowy był ‘książka z wężem na okładce’, ale skończyłam ją dopiero w lutym, bo chyba spowolnienie w czytaniu dopadło mnie już pod koniec stycznia. Choć ja generalnie spowalniam czytając powieści historyczne. A to była bardzo ciekawa powieść, mocno feministyczna, wciągająca, nieoczywista. Główna bohaterka, Cora Seaborne, wzbudzała we mnie zarówno podziw jak i irytację. I tak sobie myślę, że bohaterki powieści historycznych, szczególnie tych tak daleko historycznych, często wzbudzają we mnie irytację, głównie swoją naiwnością, choć pewnie wtedy po prostu nie mogły wiedzieć więcej o życiu, bo były trzymane z dala od ważnych spraw. Ale Cora Seaborne mogła wiedzieć lepiej, bo nie była typową kobietą swoich czasów, ale najwyraźniej nawet wyzwolona Cora, w obliczu spraw sercowych, przybierała naiwną postawę. A może tak jak jej było wygodniej?
Reszta przeczytanych książek była w porządku, ale obeszło się bez wielkich zachwytów i bez wielkich zawodów. The Storygraph podpowiada mi, że większość książek przeczytałam po angielsku, ale też przeczytałam dwie książki po niderlandzku. Bardzo mnie to cieszy, bo ostatnio postanowiłam, że chcę więcej czytać w tym języku. Pewnie nadal będzie dominował język angielski, bo to jest fantastyczny język literacko, ale nie chcę zaniedbywać dwóch pozostałych.

Bardzo ładnie się to rozłożyło, dobrze tu widać jak najchętniej czytam. Choć nie tylko o język chodzi. Holenderscy autorzy po prostu mniej mnie pociągają, ale zaczynam się zastanawiać czy coś mnie nie omija, bo przecież pojawiły się nowe nazwiska, ale też może niektórzy autorzy wyszli wreszcie z fazy pisania semi-autobiograficznie i przestali pisać o trudnej młodości.

W lutym przeważyły e-booki, a to pewnie dlatego, że jest teraz sporo ciekawych tytułów po angielsku na Legimi. A jak o Legimi mowa, to niestety nie wyszło mi przeczytanie kolejnych dwóch polskich książek z wylosowanej listy, ale przeczytałam w jej ramach Dear Bill Bryson i sięgnęłam też po Nipponia Nippon, ale to nie jest pozycja dla mnie i po dziesięciu stronach zrezygnowałam z dalszego czytania. Po polsku nadal czytam Dom pisarzy w czasach zarazy i bardzo mi się ta książka podoba, ale czytam ją głównie w łóżku, a ostatnio dosyć szybko padam, więc czytam może po dwie strony dziennie.

Mam wrażenie, że czytałam więcej z literatury faktu, ale diagramy nie kłamią i rzeczywiście przeczytałam tylko trzy książki non-fiction. Może to wrażenie wywołane było tym, że czytałam jeszcze dwie, ale ich w lutym nie skończyłam. Nie, żeby to miało dla mnie znaczenie, bo ja kocham powieści całym sercem, literatura faktu nie odrywa tak dobrze od rzeczywistości, a czasem wręcz zbytnio mnie do niej przybliża.
A jak tam wasz luty?